niedziela, 22 stycznia 2017

#14 Rzecz o najbardziej tajemniczym mieście świata - Machu Picchu.



Swój wpis chciałabym zacząć od przeprosin. Półroczny przestój w publikacji na tym blogu nie był spowodowany brakiem inspiracji czy słomianym zapałem, a najzwyczajniej brakiem czasu. Nie ukrywam, że lubię pisać tylko i wyłącznie bez pośpiechu, z należytą dokładnością. Staram się by mój tekst był ciekawy i nietuzinkowy, a to, chcąc lub nie, zajmuje dobrych kilka godzin.  Żyję dość intensywnie dzieląc czas między pracę, pasje, rodzinę i znajomych, a ta pierwsza, którą wymieniłam, dawała mi się, do końca ubiegłego roku, mocno we znaki. Ale z nowym rokiem udało się wiele spraw poukładać i uspokoić, a co za tym idzie, z sukcesem tutaj powrócić :).

W ramach mojej przygody z Peru pozostało mi przybliżyć Ci trzy wspaniałe miejsca - osławione Machu Picchu (co uczynię poniżej), jezioro Titicaca, położone tuż na granicy z Boliwią, oraz kanion Colca . W ramach tego wpisu zapraszam na przygodę ze Świętym Miastem :).




Zwiedzić Peru nie zdobywając Machu Picchu to jak zjeść uszka bez barszczu! - wyczytałam w jednym z komentarzy pod artykułem o inkaskim mieście w Internecie. Pomyślałam, że to całkiem niegłupia myśl. W tekście o Machu Picchu autor zaznaczył, że warto kupić bilety dojazdu oraz wstępu z wyprzedzeniem, ponieważ na miejscu nie ma możliwości nabycia żadnego z nich. Wynika to m.in. z polityki ostrego ograniczenia ruchu turystycznego, która ma na celu ochronę obiektu. Zbyt duża ilość osób zwiedzających miasto naraz mogłaby mocno naruszyć ruiny. Tak więc, biorąc sobie te radę do serca dwa miesiące przed planowaną podróżą zaczęłam szukać opcji dotarcia do Starego Szczytu (tak właśnie brzmi nazwa miasta w języku keczua).

Po porównaniu ofert lokalnych biur podróży z kalkulacją jednodniowej wyprawy na własną rękę, o dziwo, okazało się, że taniej wyjdzie skorzystać ze zorganizowanej opcji z przewodnikiem. Doznałam lekkiego szoku widząc, że zobaczenie jednego z cudów świata, w najtańszym pakiecie, kosztuje 250$ (dojazd busem z Cuzco do Ollantaytambo, stamtąd Peru Rails do Aguas Calientes (miasteczko pod Machu Picchu) oraz następnie specjalnym autobusem pod wejście do obiektu; Zwiedzanie z przewodnikiem + powrót). Po podsumowaniu organizacji przejazdów i biletu wstępu (opcja bez przewodnika) we własnym zakresie okazało się, że ten wariant był o 20$ droższy. Niewiele myśląc postanowiłam skorzystać z usług jednego z turoperatorów z Cuzco. Część należności zapłaciłam przelewem, część byłam zobligowana uiścić na miejscu, w biurze. Podczas tej wizyty miałam otrzymać wszelkie bilety wstępu oraz wskazówki co do samego wyjazdu.

I faktycznie, w dniu poprzedzającym wyprawę udałam się do biura podróży. Właściciele byli bardzo mili i pomocni, wręczyli cały pakiet biletów na komunikację oraz wstęp do Machu Picchu. Dodatkowo otrzymałam mapkę i plan wycieczki. Zostałam poinformowana, że pociąg do Aguas Calientes odjeżdża z Ollantaytambo o 6 nad ranem, więc kierowca busa, który zabiera turystów z miasta do Ollantaytambo, przyjedzie pod mój hostel dwie godziny wcześniej. Trasa z miasta do miejscowości, z której odjeżdża pociąg, zajmuje samochodem 2 godziny, ze względu na krętą i górzystą trasę. Właściciele ostrzegli mnie, że spóźnienie na dany pociąg skutkuje wygaśnięciem biletu kolejowego (nie można go wykorzystać na późniejszy przejazd). A cena takiego przejazdu to około 70$. W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać - należę do grona spóźnialskich, jednak zrozumiałam, że w tym wypadku shit got real i nie ma mowy o żadnym opóźnieniu. 

Na schodkach swojego hostelu kwitnęłam już od 3:30 nad ranem. Towarzystwa dotrzymywała mi recepcjonistka, która podczas nocnej zmiany nie miała nic lepszego do roboty. Na zegarku zrobiła się już prawie 4:10, a żaden bus nie podjeżdżał. Zaniepokojona kobieta wzięła ode mnie numer telefonu do biura, jednak nikt nie odbierał. Po kolejnych 10 minutach i ponownych próbach kontaktu z turoperatorem powiedziała -  Słuchaj, jeżeli w ciągu 10 minut nie ruszysz z Cuzco nie masz szans na zobaczenie Machu Picchu. Musisz sama dojechać do Ollantaytambo. Nie ukrywam, że zrobiło mi się gorąco, bo szczerze nie wiedziałam jak to zrobić. Poprzedniego dnia w hostelu moi współlokatorzy opowiadali, że komunikacja między jedną a drugą miejscowością jest bardzo utrudniona ze względu na roboty drogowe w okolicy. Poinformowałam recepcjonistkę, że czuję się mocno zaskoczona i  nie za bardzo wiem jak mam tam dojechać. Była prawie 4:30 nad ranem, sobota, na ulicy słychać tylko ruch toczących się butelek po Cusquenie, które zostawili imprezowicze, popychanych przez wiatr. Niespodziewanie pani wzięła mnie pod rękę, zamkęła główne drzwi od hostelu na klucz i zaprowadziła mnie dwie przecznice dalej.

To co zobaczyłam totalnie powaliło mnie z nóg. Biały, stary bus, przepełniony Peruwiańczykami oraz... warzywami, owocami i żywym inwentarzem! Pasażerami okazało się kilka kur, które grzecznie siedziały pod pachą ich właścicieli oraz jedna młoda, czarna świnia, śpiąca w czyiś nogach. Recepcjonistka szybko wytłumaczyła kierowcy, po hiszpańsku, moją sytuację a ten zwrócił się do mnie i łamaną angielszczyzną odrzekł - My wszyscy spieszymy się na targ do Ollantaytambo, to i Ty zdążysz na pociąg. Dorzuć 12 soli i możesz jechać z nami. Poczułam na duchu ulgę. Podziękowałam mojej wybawicielce i zapytałam kierowcę gdzie mam usiąść. Jedyne wolne miejsce było z przodu, tuż przy nim. Szybko się usadziłam i pomachałam z uśmiechem recepcjonistce. Z ciekawości obróciłam się by zobaczyć jak wygląda sytuacja z tyłu busa i nagle ujrzałam las rąk podających sobie jakiś bliżej niezidentyfikowany obiekt owinięty w chustę, który nad głowami pasażerów zmierza w moją stronę. Proszę zająć się małym Carlito, z tyłu muszą pilnować inwentarza - powiedział kierowca przekręcając klucz w stacyjce. Po ujrzeniu kur i świni obawiałam się, że po odsłonięciu chusty zobaczę jakąś małpę lub mini lamę. Ku mojej uciesze okazało się, że był to mały, trzyletni chłopczyk, który słodko spał :).

Wszystko wydawało się całkiem ok, ruszyliśmy, ba wyjechaliśmy już za miasto gdy kierowca stwierdził, że  musi zatankować. Zjechaliśmy na pobliską stację benzynową a tam niesamowita kolejka innych busików, które bez pośpiechu ładowały swoje baki. Po prawie 10 minutach oczekiwania na naszą kolej i zatankowania z sukcesem, kierowca, odchodząc od kasy spotkał swojego znajomego i uciął sobie z nim pogawędkę, która zajęła kolejne 10 minut. Wsiadając z powrotem do busa chyba musiał dostrzec mój wzrok, więc odrzekł - Nie martw się, na pewno zdążymy, Chiquita! Gość się nie pomylił. Nigdy w życiu nie przeżyłam takiego popieprzania (bo jazda to mało powiedziane :) ) po górskich przełęczach. W międzyczasie mały Carlito postanowił się przebudzić, więc jedyne co mi przyszło do głowy to zabawa w liczenie po hiszpańsku, na palcach, do pięciu. Carlito okazał się wysokich lotów matematykiem, bo pod koniec trasy to on nauczył mnie liczyć po hiszpańsku do dziesięciu ;). W gwoli ścisłości - dojechałam do Ollantaytambo o 5:50, 10 minut przed czasem. Podziękowałam kierowcy, pożegnałam się z chłopczykiem resztą pasażerów. Szybko pobiegłam na stację kolejową i wsiadłam do pociągu, który z zewnątrz wyglądał jak Hogwart Express, a w środku był bardzo nowoczesny, z przeszklonym dachem, który pozwalał na przyglądanie się Andom bez wyginania się przez okno. Przygodo trwaj! - pomyślałam uradowana :).


Stacja Ollantaytambo



Hogwart Express prost do Machu Picchu :)


 Wnętrze pociągu

Stacja końcowa - Aguas Calientes




Po bardzo przyjemnej i relaksującej podróży pociągiem wysiadłam na stacji Aguas Calientes. Miasteczko to, zamieszkane jedynie przez 1,6 tysiąca meszkańców, nazywane jest bramą do Machu Picchu. Każdy, kto chce zobaczyć słynne pozostałości świętego miasta musi się tu znaleźć. Co ciekawe miejscowość, sama w sobie, nie ma niczego ciekawego do zaoferowania (ewentualnie można skorzystać z łaźń termalnych lub wybrać się do niewielkiego ogrodu botanicznego), jest to typowo zabudowa turystyczana ją nazwać bazą wypadową. Do Augas Calientes nie prowadzi żadna droga, więc nie ma tu właściwie samochodów (oprócz busów, które podwożą turystów pod obiekt oraz samochodów dostawczych należących do restauracji). Głównym połączeniem miasteczka z resztą świata są tory kolejowe, wokół których powstały sklepy, kramy, restauracje i hotele.


                                                           Widok na miasteczko ukryte w lesistej dolinie.
                                                                             Źródło: bit.ly/2jlsm6t

Stojąc na peronie zauważyłam, że inni turyści zaczęli organizować się w małe grupki wokół przewodników, którzy wykrzykiwali ich nazwiska. Zaczęłam również nasłuchiwać, czy w gąszczu wrzasków pojawi się i moje. Po 10 minutach, gdy peron zaczął pustoszeć, postanowiłam wybadać sprawę i popytać innych przewodników czy może wiedzą który z nich przypisany jest mojemu turoperatorowi. Niestety, nikt nie kojarzył nazwy firmy, kilku nawet próbowało się dodzwonić do biura, na próżno. Pomyślałam, że chyba nie będzie dane zobaczyć mi ruin z profesjonalną pomocą. Wtem ktoś mnie zaczepił - Słuchaj, chodź z nami! Wynajęłyśmy przewodnika tylko i wyłącznie dla siebie, będzie nam niezmiernie miło jak nam potowarzyszysz! Okazało się, że moje starania obserwowały Amerykanki, które przyleciały na wakacje z Waszyngtonu i zrobiło się im mnie strasznie żal. Również sam przewodnik - Cezar (rodowity Keczuanin) nie miał nic przeciwko, wspomniał, że uwielbia Polaków i miał przyjemność oprowadzać kilku polskich aktorów, reżyserów i kompozytorów po dziedzictwie Inków. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak przyczepić się do grupy niczym rzep psiego ogona ;). Szybko się sobie przedstawiliśmy, ucięliśmy wartką pogawędkę w busiku i ruszyliśmy na spotkanie z Machu Picchu. 

Ciekawostka: przed wejściem do obiektu kontrola sprawdza paszporty i wbija do nich pieczątkę z podobizną obiektu. Wspaniała pamiątka! :)


                                                                      Źródło: bit.ly/2jMLOvK





Święte miasto Inków powstało w drugiej połowie XV wieku na przełęczy między dwoma szczytami -  Cerro Wayna Picchu i Cerro Machu Picchu, na wysokości około 2300 m n.p.m. Okala je malownicza rzeka Urubamba. Pierwotnie miasto nazywało się Patallaqta ( w języku keczua pata - stopień i llaqta - miasto). Obecna nazwa to hybryda z języka keczua i hiszpańskiego. Machu to po keczuańsku stary a picchu to pochodna hiszpańskiego wyrazu pico, który oznacza szczyt/górę. Mówi się, że był to niezmiernie ważny ośrodek życia gospodarczego i religijnego Inków, który z niewiadomych przyczyn został opuszczony przez lud w drugiej połowie XVI wieku. Wszelkie materiały (głazy, drewno itp.) do zbudowania kompleksu przyniosły, na własnych barkach, ludy z okolicznych osad, oddalonych od Machu Picchu nawet o siedem dni drogi.W 1983 roku Machu Picchu zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

                                                                    Plan Machu Picchu ułatwiający orientację. 
                                                                                Źródło: bit.ly/2iQHs7D

Ciekawostka - Nazwę kompleksu powinno wymawiać się maczu pikczu a nie maczu piciu, ponieważ to drugie, według przewodnika Cezara, w języku keczua znaczy stare przyrodzenie ;).

Muszę przyznać, że zwiedzanie kompleksu bez przewodnika jest bardzo ciężkim zadaniem. Żaden książkowy przewodnik turystyczny nie jest w stanie zastąpić wiedzy ludzi, którzy znają wszystkie tajemnice tego obiektu. Dokładne zwiedzanie Machu Picchu i okolic (bez pośpiechu) zajmuje turystom dwa dni, w jeden dzień lata się po nim z wywieszonym jęzorem ;). Do tego nie zawsze rozpieszcza pogoda - będąc w marcu, dopiero około dwie godziny od wejścia do miasta, opadła mgła, która zdecydowanie utrudniała zobaczenie ruin w pełnej krasie. Jako, że zazwyczaj pociąg w powrotną stronę odjeżdża około godziny 18:00, poniżej przedstawiam najciekawsze punkty obiektu, które po części są realizowane z przewodnikiem:

1) Dom strażnika (numer 16 na mapce) - jedyny obiekt pokryty strzechą (odrestaurowany). W czasach Inków służył strażnikom, którzy obserwowali całe miasto i prowadzącą do niego drogę. Sprzed budynku roztacza się panorama głównej części kompleksu, która jest najczęściej fotografowana przez turystów.

2) Świątynia Słońca (numer 3 na mapce) - należy do południowej części kompleksu. Przed nią leży 16 ceremonialnych fontann, które ułożeniem przypominają schody. Są częścią 750-metrowego kanału, który prowadzi od naturalnego ujęcia wody i nawadnia tarasy. Sama Świątynia Słońca - jedyna owalna budowla na terenie całego obiektu, była miejscem składania ofiar oraz obserwatorium astronomicznym. Ciekawym punktem budowli jest okno w kształcie trapezu, przez które wpadają promienie wschodzącego słońca podczas letniego i zimowego przesilenia. Niedaleko świątyni położony jest m.in. pałac księżniczki (który był prawdopodobnie miejscem zamieszkania wysoko postawionego kapłana) oraz grobowiec królewski (numer 4 na mapce), w którego skład wchodzi trzystopniowy ołtarz symbolizujący trzy światy Inków: podziemie, ziemię i niebo.

3) Święty plac - to plac otoczony przez Główną świątynię (numer 8 na mapce), Dom Najwyższego Kapłana oraz Świątynię trzech okien (numer 7 na mapce). Mówi się, że na placu prowadzono również obserwacje astronomiczne.

4) Intihuatana (numer 9 na mapce) - jest to kamień z wyrzeźbioną mini kolumną. Dzięki temu tworowi Inkowie mogli dokładnie określić daty przesileń.Podobno według szamańskich legend intihuatana ma wpływ na zdolności parapsychiczne człowieka. Mówi się że uduchowiona osoba, gdy przyłoży czoło do kamienia, uzyska dostęp do niewidzialnego świata.  Jest to jedyna intihuatana, której nie zniszczyli konkwistadorzy, za to sam kamień został uszkodzony przez filmowców kręcących w 2000 roku reklamę lokalnego piwa.

5) Centralny plac i Święta skała i dzielnica mieszkalna (na mapce numer 10 i 12) - na placu znajduje się głaz, który według niektórych posiada właściwości magiczne (związane z promieniowaniem magnetycznym). Z okien pozostałości po domach świetnie widać otaczające Machu Picchu góry.

6) Świątynia Kondora - za pozostałościami z więzienia (na mapce numer 14) można odnaleźć Świątynię Kondora. W jej centrum znajduje się kamień z wyrzeźbioną głową królewskiego ptaka Andów, który dla Inków był jednym z najważniejszych bóstw.

7) Świątynia Księżyca (opcja dla turystycznych hipsterów ;)) - szlak do niej wiedzie dość trudna droga, głównie w dół, czasem wręcz pionowo (można skorzystać z drabinek umieszczonych jako pomoc w przeprawie) do dżungli na tyłach góry. To świetna okazja do obserwacji zwierząt (podobno nie jedna osoba spotkała tu niedźwiedzia andyjskiego ;)). Świątynia to zaaranżowana jaskinia, a jej nazwa wzięła się stąd, że podczas pełni grotę rozświetla blask księżyca. Istna magia! :)

8) Most zwodzony - spacer do kamiennego mostu jest jedną z ciekawszych atrakcji kompleksu. Trwa około pół godziny i podczas niego można napawać się nietypowymi widokami ruin. Niestety nie można wejść na sam most - jakiś czas temu turysta spadł z niego w przepaść i postanowiono o zamknięciu trasy.

SKĄD ZROBIĆ ŁADNE UJĘCIA CAŁEGO KOMPLEKSU?

* Huchuy Picchu (czyt. uczuj pikczu) góra o wysokości 2496 m n.p.m.. Wejście i zejście zajmuje około 45 minut, droga jest stroma i śliska.

* Wayna Picchu  - wejście łatwiejsze niż na poprzedniczkę, podobno lepsze widoki. Spokojnym krokiem wejście zajmuje około dwóch godzin.

* Intipuku, czyli Brama Słońca - opcja dla tych, którzy zawitają do Machu Picchu tylko na 1 dzień (ja również z niej skorzystałam). Od centrum kompleksu brama oddalona jest o 2 kilometry. Jeśli nie ma mgły widok jest naprawdę imponujący. W tym miejscu również kończy się szlak Inków.

Będąc tam około siedmiu godzin nie mogłam przestać napawać się widokiem i podziwiać geniusz kultry Inków. Cezar uraczył grupę niesamowitymi opowieściami i historiami, które trudno spisać. Jest to z pewnością miejsce magiczne, do którego można by tylko wejść, przycupnąć w jakimś miejscu i bez końca podziwiać piękno przyrody i pozostałości architektoniczne :).



Dom strażnika.

 Łoże królewskie. Król Inków spał w nim w poprzek ze swoją małżonką oraz ich potomkiem. Inkowie nie byli wysokimi ludźmi.






Wspaniałe dziewczyny z Waszyngtonu! :)

Mgła nie odpuszczała.


Veni, vidi, vici!



 W kompleksie można natrafić na mały ogródek. Obrazuje on jakie rośliny hodowali Inkowie.

 Jeden z magicznych kamieni na terenie Machu Picchu. Jego prawy górny róg idealnie wskazuje północ.


 Droga do Bramy Słońca.
 Widok na górę Machu Picchu i rzekę Urubambę.

Fotografia Machu Picchu z Bramy Słońca. Mgła tego dnia mocno dokazywała.


Po intensywnej wizycie na Machu Picchu postanowiłam jeszcze chwilę pokręcić się po Augas Calientes. Prawie każdy szyld zachęcał do spróbowania lokalnej potrawy - pieczonej świnki morskiej z dodatkiem batatów i regionalnych surówek. Taki smakołyk kosztował mnie około 60 złotych i wyglądał następująco:


Mięso w smaku jest podobne do kurczaka, tylko bardziej suche. Całość oceniam 7/10 :).

Ciekawi Cię jak zakończyła się moja przygoda z biurem podróży? Po wyjściu z pociągu powrotnego na stacji Ollantaytambo usłyszałam jak jakaś kobieta nieudolnie próbuje wykrzyczeć moje nazwisko. Podeszłam do niej, a ta zaczęła na mnie wrzeszczeć, żebym szybko wsiadła do busa. Gdy to uczyniłam podała mi telefon komórkowy twierdząc, że ktoś do mnie dzwoni. Trochę zaskoczyła i zarazem rozśmieszyła mnie ta cała sytuacja, tym bardziej, że turoperatorowi podałam swój numer telefonu. Gdy przyłożyłam telefon do ucha usłyszałam spanikowany głos kobiety z biura podróży - Jak dobrze, że jest Pani cała! Czy była Pani na Machu Picchu? Wszystko wporządku? Odparłam jej spokojnym głosem, że jak najbardziej wszystko jest ok, jednak, ze względu na sytuację, która mnie spotkała, prosiłabym o spotkanie z właścicielem biura. Ona powiedziała, że będzie na mnie czekać na przystanku końcowym, na którym zatrzyma się bus do Cuzco. I faktycznie, w mieście lało jak z cebra a ona czekała na mnie z parasolem i od razu zaprowadziła mnie do taksówki. W ramach przeprosin zaprosiła mnie na obiad. Okazało się, że z ich usług korzystała inna Polka, również Joanna, jednak jej wycieczka miała odbyć się nie w sobotę, a w niedzielę. Nad ranem bus podjechał nie pod ten hotel, obudzono ją i kazano szybko się zebrać, a ona nie zatrybiła, że to może organizatorowi się pomyliły terminy. Dopiero przed wejściem do pociągu okazało się, że pomyliły im się osoby (zdradził to bilet kolejowy) i próbowano się ze mną skontaktować... za pośrednictwem e-mail'a (geniusz tego planu powalił mnie na kolana ;)). Inną panią Asię odprawiono z powrotem do Cuzco. Podobno jeszcze szukał mnie na miejscu przewodnik, znów pisząc do mnie e-mail'a, haha :). Wytłumaczyłam kobiecie, że nie jestem zła na to co się stało, ze względu na to, że sobie poradziłam, jednak nie wszyscy goście z USA czy Europy byliby tak wyrozumiali i chcieliby pełnego zwrotu pieniędzy. Widziałam, że bardzo bała się tego ostatniego żądania z mojej strony, jednak po moich słowach zdecydowanie jej ulżyło. Oddała mi należność za busa na trasie Cuzco - Ollantaytambo, jeszcze raz przeprosiła i odwiozła mnie do hotelu.

Wiele osób, z którymi rozmawiałam o tej sytuacji mówiło, że postąpiłam głupio i mogłam wykłócić się o zwrot pieniędzy. Ja jednak zobaczyłam jeden z cudów świata, który poprzedziłam wejściem smoka, które nie zdrza się turystom często. I czy to nie było warte swojej ceny? :)



1 komentarz:

  1. Dobrze, że od początku wiedziałam, że dotarłeś do celu, bo czytając zaczęłam się bać, że coś będzie nie tak .... Czekam na kolejne dwa wpisy ;)

    OdpowiedzUsuń