niedziela, 22 stycznia 2017

#14 Rzecz o najbardziej tajemniczym mieście świata - Machu Picchu.



Swój wpis chciałabym zacząć od przeprosin. Półroczny przestój w publikacji na tym blogu nie był spowodowany brakiem inspiracji czy słomianym zapałem, a najzwyczajniej brakiem czasu. Nie ukrywam, że lubię pisać tylko i wyłącznie bez pośpiechu, z należytą dokładnością. Staram się by mój tekst był ciekawy i nietuzinkowy, a to, chcąc lub nie, zajmuje dobrych kilka godzin.  Żyję dość intensywnie dzieląc czas między pracę, pasje, rodzinę i znajomych, a ta pierwsza, którą wymieniłam, dawała mi się, do końca ubiegłego roku, mocno we znaki. Ale z nowym rokiem udało się wiele spraw poukładać i uspokoić, a co za tym idzie, z sukcesem tutaj powrócić :).

W ramach mojej przygody z Peru pozostało mi przybliżyć Ci trzy wspaniałe miejsca - osławione Machu Picchu (co uczynię poniżej), jezioro Titicaca, położone tuż na granicy z Boliwią, oraz kanion Colca . W ramach tego wpisu zapraszam na przygodę ze Świętym Miastem :).




Zwiedzić Peru nie zdobywając Machu Picchu to jak zjeść uszka bez barszczu! - wyczytałam w jednym z komentarzy pod artykułem o inkaskim mieście w Internecie. Pomyślałam, że to całkiem niegłupia myśl. W tekście o Machu Picchu autor zaznaczył, że warto kupić bilety dojazdu oraz wstępu z wyprzedzeniem, ponieważ na miejscu nie ma możliwości nabycia żadnego z nich. Wynika to m.in. z polityki ostrego ograniczenia ruchu turystycznego, która ma na celu ochronę obiektu. Zbyt duża ilość osób zwiedzających miasto naraz mogłaby mocno naruszyć ruiny. Tak więc, biorąc sobie te radę do serca dwa miesiące przed planowaną podróżą zaczęłam szukać opcji dotarcia do Starego Szczytu (tak właśnie brzmi nazwa miasta w języku keczua).

Po porównaniu ofert lokalnych biur podróży z kalkulacją jednodniowej wyprawy na własną rękę, o dziwo, okazało się, że taniej wyjdzie skorzystać ze zorganizowanej opcji z przewodnikiem. Doznałam lekkiego szoku widząc, że zobaczenie jednego z cudów świata, w najtańszym pakiecie, kosztuje 250$ (dojazd busem z Cuzco do Ollantaytambo, stamtąd Peru Rails do Aguas Calientes (miasteczko pod Machu Picchu) oraz następnie specjalnym autobusem pod wejście do obiektu; Zwiedzanie z przewodnikiem + powrót). Po podsumowaniu organizacji przejazdów i biletu wstępu (opcja bez przewodnika) we własnym zakresie okazało się, że ten wariant był o 20$ droższy. Niewiele myśląc postanowiłam skorzystać z usług jednego z turoperatorów z Cuzco. Część należności zapłaciłam przelewem, część byłam zobligowana uiścić na miejscu, w biurze. Podczas tej wizyty miałam otrzymać wszelkie bilety wstępu oraz wskazówki co do samego wyjazdu.

I faktycznie, w dniu poprzedzającym wyprawę udałam się do biura podróży. Właściciele byli bardzo mili i pomocni, wręczyli cały pakiet biletów na komunikację oraz wstęp do Machu Picchu. Dodatkowo otrzymałam mapkę i plan wycieczki. Zostałam poinformowana, że pociąg do Aguas Calientes odjeżdża z Ollantaytambo o 6 nad ranem, więc kierowca busa, który zabiera turystów z miasta do Ollantaytambo, przyjedzie pod mój hostel dwie godziny wcześniej. Trasa z miasta do miejscowości, z której odjeżdża pociąg, zajmuje samochodem 2 godziny, ze względu na krętą i górzystą trasę. Właściciele ostrzegli mnie, że spóźnienie na dany pociąg skutkuje wygaśnięciem biletu kolejowego (nie można go wykorzystać na późniejszy przejazd). A cena takiego przejazdu to około 70$. W tym miejscu muszę się do czegoś przyznać - należę do grona spóźnialskich, jednak zrozumiałam, że w tym wypadku shit got real i nie ma mowy o żadnym opóźnieniu. 

Na schodkach swojego hostelu kwitnęłam już od 3:30 nad ranem. Towarzystwa dotrzymywała mi recepcjonistka, która podczas nocnej zmiany nie miała nic lepszego do roboty. Na zegarku zrobiła się już prawie 4:10, a żaden bus nie podjeżdżał. Zaniepokojona kobieta wzięła ode mnie numer telefonu do biura, jednak nikt nie odbierał. Po kolejnych 10 minutach i ponownych próbach kontaktu z turoperatorem powiedziała -  Słuchaj, jeżeli w ciągu 10 minut nie ruszysz z Cuzco nie masz szans na zobaczenie Machu Picchu. Musisz sama dojechać do Ollantaytambo. Nie ukrywam, że zrobiło mi się gorąco, bo szczerze nie wiedziałam jak to zrobić. Poprzedniego dnia w hostelu moi współlokatorzy opowiadali, że komunikacja między jedną a drugą miejscowością jest bardzo utrudniona ze względu na roboty drogowe w okolicy. Poinformowałam recepcjonistkę, że czuję się mocno zaskoczona i  nie za bardzo wiem jak mam tam dojechać. Była prawie 4:30 nad ranem, sobota, na ulicy słychać tylko ruch toczących się butelek po Cusquenie, które zostawili imprezowicze, popychanych przez wiatr. Niespodziewanie pani wzięła mnie pod rękę, zamkęła główne drzwi od hostelu na klucz i zaprowadziła mnie dwie przecznice dalej.

To co zobaczyłam totalnie powaliło mnie z nóg. Biały, stary bus, przepełniony Peruwiańczykami oraz... warzywami, owocami i żywym inwentarzem! Pasażerami okazało się kilka kur, które grzecznie siedziały pod pachą ich właścicieli oraz jedna młoda, czarna świnia, śpiąca w czyiś nogach. Recepcjonistka szybko wytłumaczyła kierowcy, po hiszpańsku, moją sytuację a ten zwrócił się do mnie i łamaną angielszczyzną odrzekł - My wszyscy spieszymy się na targ do Ollantaytambo, to i Ty zdążysz na pociąg. Dorzuć 12 soli i możesz jechać z nami. Poczułam na duchu ulgę. Podziękowałam mojej wybawicielce i zapytałam kierowcę gdzie mam usiąść. Jedyne wolne miejsce było z przodu, tuż przy nim. Szybko się usadziłam i pomachałam z uśmiechem recepcjonistce. Z ciekawości obróciłam się by zobaczyć jak wygląda sytuacja z tyłu busa i nagle ujrzałam las rąk podających sobie jakiś bliżej niezidentyfikowany obiekt owinięty w chustę, który nad głowami pasażerów zmierza w moją stronę. Proszę zająć się małym Carlito, z tyłu muszą pilnować inwentarza - powiedział kierowca przekręcając klucz w stacyjce. Po ujrzeniu kur i świni obawiałam się, że po odsłonięciu chusty zobaczę jakąś małpę lub mini lamę. Ku mojej uciesze okazało się, że był to mały, trzyletni chłopczyk, który słodko spał :).

Wszystko wydawało się całkiem ok, ruszyliśmy, ba wyjechaliśmy już za miasto gdy kierowca stwierdził, że  musi zatankować. Zjechaliśmy na pobliską stację benzynową a tam niesamowita kolejka innych busików, które bez pośpiechu ładowały swoje baki. Po prawie 10 minutach oczekiwania na naszą kolej i zatankowania z sukcesem, kierowca, odchodząc od kasy spotkał swojego znajomego i uciął sobie z nim pogawędkę, która zajęła kolejne 10 minut. Wsiadając z powrotem do busa chyba musiał dostrzec mój wzrok, więc odrzekł - Nie martw się, na pewno zdążymy, Chiquita! Gość się nie pomylił. Nigdy w życiu nie przeżyłam takiego popieprzania (bo jazda to mało powiedziane :) ) po górskich przełęczach. W międzyczasie mały Carlito postanowił się przebudzić, więc jedyne co mi przyszło do głowy to zabawa w liczenie po hiszpańsku, na palcach, do pięciu. Carlito okazał się wysokich lotów matematykiem, bo pod koniec trasy to on nauczył mnie liczyć po hiszpańsku do dziesięciu ;). W gwoli ścisłości - dojechałam do Ollantaytambo o 5:50, 10 minut przed czasem. Podziękowałam kierowcy, pożegnałam się z chłopczykiem resztą pasażerów. Szybko pobiegłam na stację kolejową i wsiadłam do pociągu, który z zewnątrz wyglądał jak Hogwart Express, a w środku był bardzo nowoczesny, z przeszklonym dachem, który pozwalał na przyglądanie się Andom bez wyginania się przez okno. Przygodo trwaj! - pomyślałam uradowana :).


Stacja Ollantaytambo



Hogwart Express prost do Machu Picchu :)


 Wnętrze pociągu

Stacja końcowa - Aguas Calientes




Po bardzo przyjemnej i relaksującej podróży pociągiem wysiadłam na stacji Aguas Calientes. Miasteczko to, zamieszkane jedynie przez 1,6 tysiąca meszkańców, nazywane jest bramą do Machu Picchu. Każdy, kto chce zobaczyć słynne pozostałości świętego miasta musi się tu znaleźć. Co ciekawe miejscowość, sama w sobie, nie ma niczego ciekawego do zaoferowania (ewentualnie można skorzystać z łaźń termalnych lub wybrać się do niewielkiego ogrodu botanicznego), jest to typowo zabudowa turystyczana ją nazwać bazą wypadową. Do Augas Calientes nie prowadzi żadna droga, więc nie ma tu właściwie samochodów (oprócz busów, które podwożą turystów pod obiekt oraz samochodów dostawczych należących do restauracji). Głównym połączeniem miasteczka z resztą świata są tory kolejowe, wokół których powstały sklepy, kramy, restauracje i hotele.


                                                           Widok na miasteczko ukryte w lesistej dolinie.
                                                                             Źródło: bit.ly/2jlsm6t

Stojąc na peronie zauważyłam, że inni turyści zaczęli organizować się w małe grupki wokół przewodników, którzy wykrzykiwali ich nazwiska. Zaczęłam również nasłuchiwać, czy w gąszczu wrzasków pojawi się i moje. Po 10 minutach, gdy peron zaczął pustoszeć, postanowiłam wybadać sprawę i popytać innych przewodników czy może wiedzą który z nich przypisany jest mojemu turoperatorowi. Niestety, nikt nie kojarzył nazwy firmy, kilku nawet próbowało się dodzwonić do biura, na próżno. Pomyślałam, że chyba nie będzie dane zobaczyć mi ruin z profesjonalną pomocą. Wtem ktoś mnie zaczepił - Słuchaj, chodź z nami! Wynajęłyśmy przewodnika tylko i wyłącznie dla siebie, będzie nam niezmiernie miło jak nam potowarzyszysz! Okazało się, że moje starania obserwowały Amerykanki, które przyleciały na wakacje z Waszyngtonu i zrobiło się im mnie strasznie żal. Również sam przewodnik - Cezar (rodowity Keczuanin) nie miał nic przeciwko, wspomniał, że uwielbia Polaków i miał przyjemność oprowadzać kilku polskich aktorów, reżyserów i kompozytorów po dziedzictwie Inków. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak przyczepić się do grupy niczym rzep psiego ogona ;). Szybko się sobie przedstawiliśmy, ucięliśmy wartką pogawędkę w busiku i ruszyliśmy na spotkanie z Machu Picchu. 

Ciekawostka: przed wejściem do obiektu kontrola sprawdza paszporty i wbija do nich pieczątkę z podobizną obiektu. Wspaniała pamiątka! :)


                                                                      Źródło: bit.ly/2jMLOvK





Święte miasto Inków powstało w drugiej połowie XV wieku na przełęczy między dwoma szczytami -  Cerro Wayna Picchu i Cerro Machu Picchu, na wysokości około 2300 m n.p.m. Okala je malownicza rzeka Urubamba. Pierwotnie miasto nazywało się Patallaqta ( w języku keczua pata - stopień i llaqta - miasto). Obecna nazwa to hybryda z języka keczua i hiszpańskiego. Machu to po keczuańsku stary a picchu to pochodna hiszpańskiego wyrazu pico, który oznacza szczyt/górę. Mówi się, że był to niezmiernie ważny ośrodek życia gospodarczego i religijnego Inków, który z niewiadomych przyczyn został opuszczony przez lud w drugiej połowie XVI wieku. Wszelkie materiały (głazy, drewno itp.) do zbudowania kompleksu przyniosły, na własnych barkach, ludy z okolicznych osad, oddalonych od Machu Picchu nawet o siedem dni drogi.W 1983 roku Machu Picchu zostało wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.

                                                                    Plan Machu Picchu ułatwiający orientację. 
                                                                                Źródło: bit.ly/2iQHs7D

Ciekawostka - Nazwę kompleksu powinno wymawiać się maczu pikczu a nie maczu piciu, ponieważ to drugie, według przewodnika Cezara, w języku keczua znaczy stare przyrodzenie ;).

Muszę przyznać, że zwiedzanie kompleksu bez przewodnika jest bardzo ciężkim zadaniem. Żaden książkowy przewodnik turystyczny nie jest w stanie zastąpić wiedzy ludzi, którzy znają wszystkie tajemnice tego obiektu. Dokładne zwiedzanie Machu Picchu i okolic (bez pośpiechu) zajmuje turystom dwa dni, w jeden dzień lata się po nim z wywieszonym jęzorem ;). Do tego nie zawsze rozpieszcza pogoda - będąc w marcu, dopiero około dwie godziny od wejścia do miasta, opadła mgła, która zdecydowanie utrudniała zobaczenie ruin w pełnej krasie. Jako, że zazwyczaj pociąg w powrotną stronę odjeżdża około godziny 18:00, poniżej przedstawiam najciekawsze punkty obiektu, które po części są realizowane z przewodnikiem:

1) Dom strażnika (numer 16 na mapce) - jedyny obiekt pokryty strzechą (odrestaurowany). W czasach Inków służył strażnikom, którzy obserwowali całe miasto i prowadzącą do niego drogę. Sprzed budynku roztacza się panorama głównej części kompleksu, która jest najczęściej fotografowana przez turystów.

2) Świątynia Słońca (numer 3 na mapce) - należy do południowej części kompleksu. Przed nią leży 16 ceremonialnych fontann, które ułożeniem przypominają schody. Są częścią 750-metrowego kanału, który prowadzi od naturalnego ujęcia wody i nawadnia tarasy. Sama Świątynia Słońca - jedyna owalna budowla na terenie całego obiektu, była miejscem składania ofiar oraz obserwatorium astronomicznym. Ciekawym punktem budowli jest okno w kształcie trapezu, przez które wpadają promienie wschodzącego słońca podczas letniego i zimowego przesilenia. Niedaleko świątyni położony jest m.in. pałac księżniczki (który był prawdopodobnie miejscem zamieszkania wysoko postawionego kapłana) oraz grobowiec królewski (numer 4 na mapce), w którego skład wchodzi trzystopniowy ołtarz symbolizujący trzy światy Inków: podziemie, ziemię i niebo.

3) Święty plac - to plac otoczony przez Główną świątynię (numer 8 na mapce), Dom Najwyższego Kapłana oraz Świątynię trzech okien (numer 7 na mapce). Mówi się, że na placu prowadzono również obserwacje astronomiczne.

4) Intihuatana (numer 9 na mapce) - jest to kamień z wyrzeźbioną mini kolumną. Dzięki temu tworowi Inkowie mogli dokładnie określić daty przesileń.Podobno według szamańskich legend intihuatana ma wpływ na zdolności parapsychiczne człowieka. Mówi się że uduchowiona osoba, gdy przyłoży czoło do kamienia, uzyska dostęp do niewidzialnego świata.  Jest to jedyna intihuatana, której nie zniszczyli konkwistadorzy, za to sam kamień został uszkodzony przez filmowców kręcących w 2000 roku reklamę lokalnego piwa.

5) Centralny plac i Święta skała i dzielnica mieszkalna (na mapce numer 10 i 12) - na placu znajduje się głaz, który według niektórych posiada właściwości magiczne (związane z promieniowaniem magnetycznym). Z okien pozostałości po domach świetnie widać otaczające Machu Picchu góry.

6) Świątynia Kondora - za pozostałościami z więzienia (na mapce numer 14) można odnaleźć Świątynię Kondora. W jej centrum znajduje się kamień z wyrzeźbioną głową królewskiego ptaka Andów, który dla Inków był jednym z najważniejszych bóstw.

7) Świątynia Księżyca (opcja dla turystycznych hipsterów ;)) - szlak do niej wiedzie dość trudna droga, głównie w dół, czasem wręcz pionowo (można skorzystać z drabinek umieszczonych jako pomoc w przeprawie) do dżungli na tyłach góry. To świetna okazja do obserwacji zwierząt (podobno nie jedna osoba spotkała tu niedźwiedzia andyjskiego ;)). Świątynia to zaaranżowana jaskinia, a jej nazwa wzięła się stąd, że podczas pełni grotę rozświetla blask księżyca. Istna magia! :)

8) Most zwodzony - spacer do kamiennego mostu jest jedną z ciekawszych atrakcji kompleksu. Trwa około pół godziny i podczas niego można napawać się nietypowymi widokami ruin. Niestety nie można wejść na sam most - jakiś czas temu turysta spadł z niego w przepaść i postanowiono o zamknięciu trasy.

SKĄD ZROBIĆ ŁADNE UJĘCIA CAŁEGO KOMPLEKSU?

* Huchuy Picchu (czyt. uczuj pikczu) góra o wysokości 2496 m n.p.m.. Wejście i zejście zajmuje około 45 minut, droga jest stroma i śliska.

* Wayna Picchu  - wejście łatwiejsze niż na poprzedniczkę, podobno lepsze widoki. Spokojnym krokiem wejście zajmuje około dwóch godzin.

* Intipuku, czyli Brama Słońca - opcja dla tych, którzy zawitają do Machu Picchu tylko na 1 dzień (ja również z niej skorzystałam). Od centrum kompleksu brama oddalona jest o 2 kilometry. Jeśli nie ma mgły widok jest naprawdę imponujący. W tym miejscu również kończy się szlak Inków.

Będąc tam około siedmiu godzin nie mogłam przestać napawać się widokiem i podziwiać geniusz kultry Inków. Cezar uraczył grupę niesamowitymi opowieściami i historiami, które trudno spisać. Jest to z pewnością miejsce magiczne, do którego można by tylko wejść, przycupnąć w jakimś miejscu i bez końca podziwiać piękno przyrody i pozostałości architektoniczne :).



Dom strażnika.

 Łoże królewskie. Król Inków spał w nim w poprzek ze swoją małżonką oraz ich potomkiem. Inkowie nie byli wysokimi ludźmi.






Wspaniałe dziewczyny z Waszyngtonu! :)

Mgła nie odpuszczała.


Veni, vidi, vici!



 W kompleksie można natrafić na mały ogródek. Obrazuje on jakie rośliny hodowali Inkowie.

 Jeden z magicznych kamieni na terenie Machu Picchu. Jego prawy górny róg idealnie wskazuje północ.


 Droga do Bramy Słońca.
 Widok na górę Machu Picchu i rzekę Urubambę.

Fotografia Machu Picchu z Bramy Słońca. Mgła tego dnia mocno dokazywała.


Po intensywnej wizycie na Machu Picchu postanowiłam jeszcze chwilę pokręcić się po Augas Calientes. Prawie każdy szyld zachęcał do spróbowania lokalnej potrawy - pieczonej świnki morskiej z dodatkiem batatów i regionalnych surówek. Taki smakołyk kosztował mnie około 60 złotych i wyglądał następująco:


Mięso w smaku jest podobne do kurczaka, tylko bardziej suche. Całość oceniam 7/10 :).

Ciekawi Cię jak zakończyła się moja przygoda z biurem podróży? Po wyjściu z pociągu powrotnego na stacji Ollantaytambo usłyszałam jak jakaś kobieta nieudolnie próbuje wykrzyczeć moje nazwisko. Podeszłam do niej, a ta zaczęła na mnie wrzeszczeć, żebym szybko wsiadła do busa. Gdy to uczyniłam podała mi telefon komórkowy twierdząc, że ktoś do mnie dzwoni. Trochę zaskoczyła i zarazem rozśmieszyła mnie ta cała sytuacja, tym bardziej, że turoperatorowi podałam swój numer telefonu. Gdy przyłożyłam telefon do ucha usłyszałam spanikowany głos kobiety z biura podróży - Jak dobrze, że jest Pani cała! Czy była Pani na Machu Picchu? Wszystko wporządku? Odparłam jej spokojnym głosem, że jak najbardziej wszystko jest ok, jednak, ze względu na sytuację, która mnie spotkała, prosiłabym o spotkanie z właścicielem biura. Ona powiedziała, że będzie na mnie czekać na przystanku końcowym, na którym zatrzyma się bus do Cuzco. I faktycznie, w mieście lało jak z cebra a ona czekała na mnie z parasolem i od razu zaprowadziła mnie do taksówki. W ramach przeprosin zaprosiła mnie na obiad. Okazało się, że z ich usług korzystała inna Polka, również Joanna, jednak jej wycieczka miała odbyć się nie w sobotę, a w niedzielę. Nad ranem bus podjechał nie pod ten hotel, obudzono ją i kazano szybko się zebrać, a ona nie zatrybiła, że to może organizatorowi się pomyliły terminy. Dopiero przed wejściem do pociągu okazało się, że pomyliły im się osoby (zdradził to bilet kolejowy) i próbowano się ze mną skontaktować... za pośrednictwem e-mail'a (geniusz tego planu powalił mnie na kolana ;)). Inną panią Asię odprawiono z powrotem do Cuzco. Podobno jeszcze szukał mnie na miejscu przewodnik, znów pisząc do mnie e-mail'a, haha :). Wytłumaczyłam kobiecie, że nie jestem zła na to co się stało, ze względu na to, że sobie poradziłam, jednak nie wszyscy goście z USA czy Europy byliby tak wyrozumiali i chcieliby pełnego zwrotu pieniędzy. Widziałam, że bardzo bała się tego ostatniego żądania z mojej strony, jednak po moich słowach zdecydowanie jej ulżyło. Oddała mi należność za busa na trasie Cuzco - Ollantaytambo, jeszcze raz przeprosiła i odwiozła mnie do hotelu.

Wiele osób, z którymi rozmawiałam o tej sytuacji mówiło, że postąpiłam głupio i mogłam wykłócić się o zwrot pieniędzy. Ja jednak zobaczyłam jeden z cudów świata, który poprzedziłam wejściem smoka, które nie zdrza się turystom często. I czy to nie było warte swojej ceny? :)



sobota, 20 sierpnia 2016

#13 Peru. Cuzco: na tropie Sexy Woman



Z centralnej części kraju do Cuzco można dostać się dwiema drogami: lotniczą oraz samochodową. Pierwsza, oczywiście, jest krótsza (lot z Limy do Cuzco trwa 1 godzinę), ale droższa (bilet w jedną stronę sięga od 400 złotych wzwyż). Druga, najczęściej przemierzana autobusem dalekobieżnym, czasem ciągnie się w nieskończoność (w jedną stronę ok. 15 godzin) i często wiąże się z chorobą lokomocyjną (ilość serpentyn na drodze pokonuje niejeden ludzki błędnik, nawet rdzennych Peruwiańczyków), jednak jest o ponad połowę tańsza.

Wybierając się do Peru założyłam, że na ile dam radę, będzie to wyjazd utrzymany w niskobudżetowej konwencji, więc przed wylotem do Ameryki Południowej zakupiłam bilety autobusowe na najdłuższe trasy. Nabywając bilety on-line cena jest często niższa oraz po prostu mamy gwarancję przejazdu. Trzeba mieć to na uwadze, ponieważ, ze względu na słabo rozwiniętą sieć kolejową oraz drogie loty krajowe, Peruwiańczycy podróżują, często i gęsto, autobusami. Autobusy w Peru to temat, sam w sobie, tak ciekawy i zabawny, że zasługiwałby na osobny post :). 
Wielu znajomych pytało mnie po przyjeździe - Jak Ty wytrzymałaś w nim prawie 16 godzin? Odpowiedź znajdziesz poniżej!




Po karuzeli przygód w Nazca jedynym moim życzeniem było zapakowanie się do autobusu i wyruszenie do Cuzco - stolicy Inków. Wyjazd z miejscowości zaplanowany był o 21:00. Niestety, autokar spóźnił się 2 godziny. Co ciekawe, tylko ja, wśród oczekujących, wyglądałam na lekko podirytowaną, na reszcie pasażerów chyba nie robiło to większego wrażenia. Jednak, szukając plusów w tej sytuacji, udało mi się poznać jak funkcjonują tamtejsze dworce autobusowe. Wchodząc na każdy dworzec w Peru jest ogólna poczekalnia z rozkładem jazdy wszystkich przewoźników. Ale, co ciekawe, przewoźnicy dalekobieżni posiadają własne! Po wejściu do  holu danego przewoźnika pokazuje się obsłudze bilet, lub się go zakupuje na miejscu. Bagaż zdaje się jak na lotnisku - jest ważony, pobieżnie sprawdzany oraz odpowiednio oznaczany. W poczekalni znajdują się wygodne kanapy i fotele, można pooglądać z innymi pasażerami telewizję, skorzystać z WiFi, toalety, a nawet zamówić coś do picia :).

Kupując bilet na autobus na trasie Nazca-Cuzco zdecydowałam się na opcję V.I.P., która w przeliczeniu na polską walutę (ok. 150 zł) totalnie nie pozostawiała wrażenia, które niosła za sobą nazwa. Mimo to ciągle byłam ciekawa co się za tym kryje. 

W każdym peruwiańskim autobusie znajduje się obsługa, która przed wejściem kieruje do odpowiedniego sektora pojazdu. Nie zdziw się gdy przed wejściem, lub po usadzeniu się stewardesa podejdzie do Ciebie z kamerą i uwieczni Twoje popiersie dodając  - To pasażer numer... . Jest to powszechna praktyka, domniemam - ze względów bezpieczeństwa. Po zajęciu przeze mnie miejsca okazało się, że przysługuje mi szeroki fotel, z poduszką i kocem, który po rozłożeniu do 160° zamienia się... w bardzo wygodną leżankę. Do tego panie stewardesy podały nam, niczym w samolocie, obiad (mimo, że autobus ruszył z Nazca dopiero po 23:00) oraz obudziły wszystkich pasażerów na śniadanie :). Rodzaj posiłku (zwykły czy wegetariański) wybiera się przy zakupie biletu. Mimo komfortowych warunków do oddania się w ramiona Orfeusza na tej trasie wcale nie tak łatwo było przyciąć komara. Dlaczego? 

Po pierwsze: w każdym peruwiańskim autobusie, czy to noc, czy dzień, czy na pokładzie jadą dzieci czy dorośli, obsługa włącza dosłownie na cały regulator filmy a'la Szybcy i wściekli z peruwiańskim dubbingiem. Strzały, pościgi i, za przeproszeniem, darcie japy głównych bohaterów nie pozwala zmrużyć oka przez pierwsze 3 godziny, potem, jak Bóg da,  na jakieś 15 minut do kolejnego wybuchu bomby w filmie. 

Po drugie: obsługa zasłania na noc wszystkie okna specjalnymi czarnymi firanami, których pasażer nie ma prawa odsłonić. Tak więc ostra jazda po górskich przełęczach bez możliwości zawieszenia wzroku na jakimś punkcie zza szyby powoduje wariacje błędnika. Dzięki naparowi z liści koki udało mi się przetrwać tę drogę, jednak regularne wymiotowanie współpasażerów (szczególnie dzieci) niespecjalnie pomaga spokojnie zasnąć...




Dla większości przybywających do Peru odwiedzanie krainy Inków jest ukoronowaniem ich podróży. Region oferuje oszałamiające pejzaże, fascynującą, żywą do dziś kulturę oraz jedne z najbardziej znanych stanowisk archeologicznych na świecie. Miejsc wartych zobaczenia jest tak wiele, że można byłoby spędzić tu rok i nie odwiedzić wszystkich. Te najsłynniejsze codziennie wypełnia tysiące turystów, ale są też inne, których prawie nikt nie odwiedza, a zważywszy na bogatą historię tych stron i niedostępność terenu, zapewne również takie, o których nikt nie wie (może z wyjątkiem miejscowej ludności, nie zawsze chętnej do odkrywania wszystkich swoich tajemnic przed obcokrajowcami [...] Głównym miastem regionu jest Cuzco - peruwiański odpowiednik Krakowa, będący niekwestionowaną turystyczną stolicą kraju. Niesamowita mieszanka wpływów inkaskich i hiszpańskich jest widoczna na pierwszy rzut oka, zarówno w ubiorach mieszkańców, jak i w zabudowie - kolonialne kościoły graniczą tu z potężnymi murami z idealnie dopasowanych głazów. Widok kobiety w cylindrze i kilkuwarstwowej spódnicy, która ciągnie lamę z frędzelkami na uszach po wybrukowanej ulicy to kwintesencja Cuzco.

_________________________________________

S. Adamczak, K. Firlej - Adamczak, Peru, wydawnictwo Pascal, 2013, s. 172

Spotkanie z kwintesencją Cuzco :).


Gdy skołowana, po ciężkiej podróży, znalazłam się na dworcu autobusowym Cuzco było już grubo po 16:00. Co ciekawe, w Peru dość szybko, bez względu na porę roku, robi się ciemno, więc zanim dotarłam do mojego hostelu i ogarnęłam kilka podstawowych spraw, zrobiła się prawie 20:00. Mimo złego samopoczucia z powodu choroby wysokościowej, zmęczenia i zmiany temperatury (jeszcze dzień wcześniej w Nazce było 45 °C, a w Cuzco tylko 17 °C) postanowiłam wybrać się na spacer wokół miasta. Dla porównania wybrałam się w tę samą trasę jeszcze innego dnia, w porze porannej. Niby ta sama przestrzeń, a żyje totalnie inaczej :). 

Jedno jest pewne - życie miasta skupia się wokół Plaza de Armas - dużego placu w centrum, który istniał już za czasów Inków. Nazywano go Huacayapata i pełnił on fukcję miejsca obrządków i miejscowych rytuałów. Dziś jest on wybrukowany, a mówi się, że w czasach królestwa Inków był pokryty drobnym piaskiem przewiezionym wprost znad Pacyfiku. Obecnie Plazę de Armas zdobi podświetlana fontanna, a otaczają ją różnego rodzaju budynki, arkady i świątynie.



Centrum nocą...



... i za dnia!


A oto La catedral - najznamienitsza kolonialna katedra w całym Cuzco. Została wzniesiona w latach 1559-1669 na miejscu pałacu Inki Wirakoczy. Zachwyca również swoim wnętrzem, które skrywa zbiory malarstwa zwanym melanżem europejsko-andyjskim. Do jednych z tego typu dzieł należy obraz  Marcosa Zapaty pod tytułem Ostatnia wieczerza.


Marcos Zapata, Ostatnia wieczerza

Na pierwszy rzut oka wszystko wskazuje na styl malarstwa europejskiego, jednak po dłuższym zawieszeniu wzroku można dostrzec, że apostołowie popijają chichę, a na środku, jako danie główne podana jest świnka morska (charakterystyczne dla kuchni andyjskiej).

A poniżej kilka rzutów na Cuzco i jego mieszkańców:

Qorikancha. Kiedyś najbogatsze sanktuarium Inków w Cuzco, po przybyciu Hiszpanów zburzone i przemianowane na klasztor. Widoczne podstawy budowli to oryginalne pozostałości po budowli Inków.

 Lokalny bazar odzieżowy.

 Opuncja - czemu nie? :)



 Malownicze krajobrazy Cuzco.



Mieszkańcy Cuzco chętnie spędzają swój wolny czas organizując pikniki po za miastem lub małe festiwale ubogacone wspólnym tańcem i śpiewem.

 Dama i lama!

 W dzień targowy.

Peruwiańczycy, mali i duzi.



Cuzco to rozległe miasto, położone w niecce wielu, mniejszych i większych wzgórz, więc ciężko poznaje się je na piechotę. Oczywiście, świetną opcją jawi się wypożyczenie auta, jednak na krótką metę nie jest to opłacalne. W samym Cuzco spędziłam 2 dni, dlatego z tego powodu postanowiłam rozejrzeć się za inną ciekawą opcją. W krainie Inków poznałam zabawną i wyluzowaną parę Amerykanów: Linde i Ronaka, z którymi wybrałam się na wycieczkę wokół miasta. Chcieliśmy wyjechać ciut za miejscowość, jednak nie za bardzo wiedzieliśmy jak mamy się za to wziąć, tym bardziej, że każde z nas musiało zdążyć na nocny autobus, by kontynuować swoją przygodę z Peru. Ciągle powtarzali mi, że chcą koniecznie zobaczyć Sexy Woman. Nie za bardzo kumałam o co im chodzi, ale stwierdziłam, że jeśli Amerykanie są na coś nakręceni, to może warto iść tym tropem. 

Jako, że moi przyjaciele mówili tylko i wyłącznie w języku amerykańskim (sic!) podjęłam temat i zagadałam do pierwszego napotkanego przechodnia łamaną hiszpańszczyzną, że chcielibyśmy zobaczyć ową Sexy Woman, ale nie za bardzo wiemy gdzie ją szukać. Poradził mi, żebyśmy wzięli taxi, która zawiezie nas prosto do niej i zapłacimy na głowę nie więcej, w przeliczeniu, niż 30 złotych. Szybko stwierdziłam, że to chyba jedna z najbardziej burżujskich propozycji dnia, które otrzymałam od locals'ów, podziękowałam i poinformowałam moich kompanów o sytuacji. Strasznie napalili się na tę taxę twierdząc, że to naprawdę awesome deal i God bless America and Peru by the way. Może i dla świętego spokoju, i towarzystwa przystałabym na tę ofertę, jednak żyłka polskiej i swojskiej Grażyny biznesu, która zawsze wyniucha jakąś ekstra okazję nie dawała za wygraną. I słusznie. Na horyzoncie ukazał się mini autobus turystyczny z odkrytym dachem. Podeszłam do właściciela i, tak jak poprzednim razem, zapytałam o Sexy Woman. - Ależ oczywiście, zapraszam na czterogodzinną wycieczkę autokarową z przystankami na zwiedzanie centrum, okolicznych ruin, jaskiń i tarasów inkaskich oraz Sexy Woman, wpisane na listę UNESCO. Dla waszej trójki jedyne 15 soli (około 17 złotych) za osobę!  - odpowiedział piękną angielszczyzną. Moi kompani, słysząc tę opcję ledwo co nie posiadali się ze szczęścia twierdząc, że to dopiero jest pretty freaking awesome deal i God bless America and Peru and Polish People by the way! ;)

Faktycznie ta opcja okazała się pretty awesome. Zabrano nas do okolicznych jaskiń, w których, do tej pory, zachowały się inkaskie ołtarze okraszone ichnimi rysunkami, pokazano nam jakimi ziołami leczą się, nawet w dzisiejszych czasach, mieszkańcy And (mniej lub bardziej legalnymi w Europie ;)). Zatrzymywaliśmy się by podziwiać andyjskie krajobrazy oraz pozostałości po architekturze Inków.

A czym okazała się owa Sexy Woman? Ku rozczarowaniu wielu to wymowa inkaskiej nazwy Sacsayhuaman - kompleksu inkaskich kamiennych murów wzniesionych w pobliżu miasta Cuzco, na wysokości ponad 3600 m n.p.m. W 1983 roku obiekt został wpisany wraz z historycznym miastem Cuzco na listę światowego dziedzictwa UNESCO.  Niestety, nieznane jest przeznaczenie budowli, która mogła służyć jako miejsce kultu religijnego bądź twierdza. Powiedziano nam, że Sacsayhuaman stanowi głowę pumy, której kształt widoczny z lotu ptaka tworzy razem z historyczną częścią miasta Cuzco.


Tak wygląda panoramiczne ujęcie Sexy Woman.


Kilka ujęć z naszej wycieczki:

 Charakterystyczna zabudowa okolicznych wiosek osadzonych wokół Cuzco.

 Jedna z licznych ruin inkaskich powyżej miasta.

 Andyjskie panoramy.




 Bez dobrego przewodnika trudno zgadnąć czym są te wyżłobienia. To ołtarze, na których Inkowie składali ofiary bogom, szczególnie Wirakoczy.
 Ku zdziwieniu wielu to wyżłobienie okazało się być miejscem wystawiania zwłok Inków. Gdy dobrze się przyjrzysz zobaczysz rysunki, zarówno na blacie jak i ściance konstrukcji.


 Widok na Cuzco.

 Jak przystało na każde porządne peruwiańskie miasto - jest i Jezus, który chroni i błogosławi mieszkańców miasta z góry. W nocy jest tak oświetlony, że z patrząc na niego z centrum wygląda jakby... lewitował ;).

Z Linde. Następny powód by odwiedzić Nowy York! :)




W międzyczasie mojego pobytu w Cuzco, wybrałam się do osławionego Machu Picchu, czyli ruin świętego inkaskiego miasta, położonego ponad dwie godziny drogi ze stolicy Inków. Jak zwykle nie obyło się bez przygód, więc poświęcę temu miejscu kolejny, osobny post! :)