sobota, 20 sierpnia 2016

#13 Peru. Cuzco: na tropie Sexy Woman



Z centralnej części kraju do Cuzco można dostać się dwiema drogami: lotniczą oraz samochodową. Pierwsza, oczywiście, jest krótsza (lot z Limy do Cuzco trwa 1 godzinę), ale droższa (bilet w jedną stronę sięga od 400 złotych wzwyż). Druga, najczęściej przemierzana autobusem dalekobieżnym, czasem ciągnie się w nieskończoność (w jedną stronę ok. 15 godzin) i często wiąże się z chorobą lokomocyjną (ilość serpentyn na drodze pokonuje niejeden ludzki błędnik, nawet rdzennych Peruwiańczyków), jednak jest o ponad połowę tańsza.

Wybierając się do Peru założyłam, że na ile dam radę, będzie to wyjazd utrzymany w niskobudżetowej konwencji, więc przed wylotem do Ameryki Południowej zakupiłam bilety autobusowe na najdłuższe trasy. Nabywając bilety on-line cena jest często niższa oraz po prostu mamy gwarancję przejazdu. Trzeba mieć to na uwadze, ponieważ, ze względu na słabo rozwiniętą sieć kolejową oraz drogie loty krajowe, Peruwiańczycy podróżują, często i gęsto, autobusami. Autobusy w Peru to temat, sam w sobie, tak ciekawy i zabawny, że zasługiwałby na osobny post :). 
Wielu znajomych pytało mnie po przyjeździe - Jak Ty wytrzymałaś w nim prawie 16 godzin? Odpowiedź znajdziesz poniżej!




Po karuzeli przygód w Nazca jedynym moim życzeniem było zapakowanie się do autobusu i wyruszenie do Cuzco - stolicy Inków. Wyjazd z miejscowości zaplanowany był o 21:00. Niestety, autokar spóźnił się 2 godziny. Co ciekawe, tylko ja, wśród oczekujących, wyglądałam na lekko podirytowaną, na reszcie pasażerów chyba nie robiło to większego wrażenia. Jednak, szukając plusów w tej sytuacji, udało mi się poznać jak funkcjonują tamtejsze dworce autobusowe. Wchodząc na każdy dworzec w Peru jest ogólna poczekalnia z rozkładem jazdy wszystkich przewoźników. Ale, co ciekawe, przewoźnicy dalekobieżni posiadają własne! Po wejściu do  holu danego przewoźnika pokazuje się obsłudze bilet, lub się go zakupuje na miejscu. Bagaż zdaje się jak na lotnisku - jest ważony, pobieżnie sprawdzany oraz odpowiednio oznaczany. W poczekalni znajdują się wygodne kanapy i fotele, można pooglądać z innymi pasażerami telewizję, skorzystać z WiFi, toalety, a nawet zamówić coś do picia :).

Kupując bilet na autobus na trasie Nazca-Cuzco zdecydowałam się na opcję V.I.P., która w przeliczeniu na polską walutę (ok. 150 zł) totalnie nie pozostawiała wrażenia, które niosła za sobą nazwa. Mimo to ciągle byłam ciekawa co się za tym kryje. 

W każdym peruwiańskim autobusie znajduje się obsługa, która przed wejściem kieruje do odpowiedniego sektora pojazdu. Nie zdziw się gdy przed wejściem, lub po usadzeniu się stewardesa podejdzie do Ciebie z kamerą i uwieczni Twoje popiersie dodając  - To pasażer numer... . Jest to powszechna praktyka, domniemam - ze względów bezpieczeństwa. Po zajęciu przeze mnie miejsca okazało się, że przysługuje mi szeroki fotel, z poduszką i kocem, który po rozłożeniu do 160° zamienia się... w bardzo wygodną leżankę. Do tego panie stewardesy podały nam, niczym w samolocie, obiad (mimo, że autobus ruszył z Nazca dopiero po 23:00) oraz obudziły wszystkich pasażerów na śniadanie :). Rodzaj posiłku (zwykły czy wegetariański) wybiera się przy zakupie biletu. Mimo komfortowych warunków do oddania się w ramiona Orfeusza na tej trasie wcale nie tak łatwo było przyciąć komara. Dlaczego? 

Po pierwsze: w każdym peruwiańskim autobusie, czy to noc, czy dzień, czy na pokładzie jadą dzieci czy dorośli, obsługa włącza dosłownie na cały regulator filmy a'la Szybcy i wściekli z peruwiańskim dubbingiem. Strzały, pościgi i, za przeproszeniem, darcie japy głównych bohaterów nie pozwala zmrużyć oka przez pierwsze 3 godziny, potem, jak Bóg da,  na jakieś 15 minut do kolejnego wybuchu bomby w filmie. 

Po drugie: obsługa zasłania na noc wszystkie okna specjalnymi czarnymi firanami, których pasażer nie ma prawa odsłonić. Tak więc ostra jazda po górskich przełęczach bez możliwości zawieszenia wzroku na jakimś punkcie zza szyby powoduje wariacje błędnika. Dzięki naparowi z liści koki udało mi się przetrwać tę drogę, jednak regularne wymiotowanie współpasażerów (szczególnie dzieci) niespecjalnie pomaga spokojnie zasnąć...




Dla większości przybywających do Peru odwiedzanie krainy Inków jest ukoronowaniem ich podróży. Region oferuje oszałamiające pejzaże, fascynującą, żywą do dziś kulturę oraz jedne z najbardziej znanych stanowisk archeologicznych na świecie. Miejsc wartych zobaczenia jest tak wiele, że można byłoby spędzić tu rok i nie odwiedzić wszystkich. Te najsłynniejsze codziennie wypełnia tysiące turystów, ale są też inne, których prawie nikt nie odwiedza, a zważywszy na bogatą historię tych stron i niedostępność terenu, zapewne również takie, o których nikt nie wie (może z wyjątkiem miejscowej ludności, nie zawsze chętnej do odkrywania wszystkich swoich tajemnic przed obcokrajowcami [...] Głównym miastem regionu jest Cuzco - peruwiański odpowiednik Krakowa, będący niekwestionowaną turystyczną stolicą kraju. Niesamowita mieszanka wpływów inkaskich i hiszpańskich jest widoczna na pierwszy rzut oka, zarówno w ubiorach mieszkańców, jak i w zabudowie - kolonialne kościoły graniczą tu z potężnymi murami z idealnie dopasowanych głazów. Widok kobiety w cylindrze i kilkuwarstwowej spódnicy, która ciągnie lamę z frędzelkami na uszach po wybrukowanej ulicy to kwintesencja Cuzco.

_________________________________________

S. Adamczak, K. Firlej - Adamczak, Peru, wydawnictwo Pascal, 2013, s. 172

Spotkanie z kwintesencją Cuzco :).


Gdy skołowana, po ciężkiej podróży, znalazłam się na dworcu autobusowym Cuzco było już grubo po 16:00. Co ciekawe, w Peru dość szybko, bez względu na porę roku, robi się ciemno, więc zanim dotarłam do mojego hostelu i ogarnęłam kilka podstawowych spraw, zrobiła się prawie 20:00. Mimo złego samopoczucia z powodu choroby wysokościowej, zmęczenia i zmiany temperatury (jeszcze dzień wcześniej w Nazce było 45 °C, a w Cuzco tylko 17 °C) postanowiłam wybrać się na spacer wokół miasta. Dla porównania wybrałam się w tę samą trasę jeszcze innego dnia, w porze porannej. Niby ta sama przestrzeń, a żyje totalnie inaczej :). 

Jedno jest pewne - życie miasta skupia się wokół Plaza de Armas - dużego placu w centrum, który istniał już za czasów Inków. Nazywano go Huacayapata i pełnił on fukcję miejsca obrządków i miejscowych rytuałów. Dziś jest on wybrukowany, a mówi się, że w czasach królestwa Inków był pokryty drobnym piaskiem przewiezionym wprost znad Pacyfiku. Obecnie Plazę de Armas zdobi podświetlana fontanna, a otaczają ją różnego rodzaju budynki, arkady i świątynie.



Centrum nocą...



... i za dnia!


A oto La catedral - najznamienitsza kolonialna katedra w całym Cuzco. Została wzniesiona w latach 1559-1669 na miejscu pałacu Inki Wirakoczy. Zachwyca również swoim wnętrzem, które skrywa zbiory malarstwa zwanym melanżem europejsko-andyjskim. Do jednych z tego typu dzieł należy obraz  Marcosa Zapaty pod tytułem Ostatnia wieczerza.


Marcos Zapata, Ostatnia wieczerza

Na pierwszy rzut oka wszystko wskazuje na styl malarstwa europejskiego, jednak po dłuższym zawieszeniu wzroku można dostrzec, że apostołowie popijają chichę, a na środku, jako danie główne podana jest świnka morska (charakterystyczne dla kuchni andyjskiej).

A poniżej kilka rzutów na Cuzco i jego mieszkańców:

Qorikancha. Kiedyś najbogatsze sanktuarium Inków w Cuzco, po przybyciu Hiszpanów zburzone i przemianowane na klasztor. Widoczne podstawy budowli to oryginalne pozostałości po budowli Inków.

 Lokalny bazar odzieżowy.

 Opuncja - czemu nie? :)



 Malownicze krajobrazy Cuzco.



Mieszkańcy Cuzco chętnie spędzają swój wolny czas organizując pikniki po za miastem lub małe festiwale ubogacone wspólnym tańcem i śpiewem.

 Dama i lama!

 W dzień targowy.

Peruwiańczycy, mali i duzi.



Cuzco to rozległe miasto, położone w niecce wielu, mniejszych i większych wzgórz, więc ciężko poznaje się je na piechotę. Oczywiście, świetną opcją jawi się wypożyczenie auta, jednak na krótką metę nie jest to opłacalne. W samym Cuzco spędziłam 2 dni, dlatego z tego powodu postanowiłam rozejrzeć się za inną ciekawą opcją. W krainie Inków poznałam zabawną i wyluzowaną parę Amerykanów: Linde i Ronaka, z którymi wybrałam się na wycieczkę wokół miasta. Chcieliśmy wyjechać ciut za miejscowość, jednak nie za bardzo wiedzieliśmy jak mamy się za to wziąć, tym bardziej, że każde z nas musiało zdążyć na nocny autobus, by kontynuować swoją przygodę z Peru. Ciągle powtarzali mi, że chcą koniecznie zobaczyć Sexy Woman. Nie za bardzo kumałam o co im chodzi, ale stwierdziłam, że jeśli Amerykanie są na coś nakręceni, to może warto iść tym tropem. 

Jako, że moi przyjaciele mówili tylko i wyłącznie w języku amerykańskim (sic!) podjęłam temat i zagadałam do pierwszego napotkanego przechodnia łamaną hiszpańszczyzną, że chcielibyśmy zobaczyć ową Sexy Woman, ale nie za bardzo wiemy gdzie ją szukać. Poradził mi, żebyśmy wzięli taxi, która zawiezie nas prosto do niej i zapłacimy na głowę nie więcej, w przeliczeniu, niż 30 złotych. Szybko stwierdziłam, że to chyba jedna z najbardziej burżujskich propozycji dnia, które otrzymałam od locals'ów, podziękowałam i poinformowałam moich kompanów o sytuacji. Strasznie napalili się na tę taxę twierdząc, że to naprawdę awesome deal i God bless America and Peru by the way. Może i dla świętego spokoju, i towarzystwa przystałabym na tę ofertę, jednak żyłka polskiej i swojskiej Grażyny biznesu, która zawsze wyniucha jakąś ekstra okazję nie dawała za wygraną. I słusznie. Na horyzoncie ukazał się mini autobus turystyczny z odkrytym dachem. Podeszłam do właściciela i, tak jak poprzednim razem, zapytałam o Sexy Woman. - Ależ oczywiście, zapraszam na czterogodzinną wycieczkę autokarową z przystankami na zwiedzanie centrum, okolicznych ruin, jaskiń i tarasów inkaskich oraz Sexy Woman, wpisane na listę UNESCO. Dla waszej trójki jedyne 15 soli (około 17 złotych) za osobę!  - odpowiedział piękną angielszczyzną. Moi kompani, słysząc tę opcję ledwo co nie posiadali się ze szczęścia twierdząc, że to dopiero jest pretty freaking awesome deal i God bless America and Peru and Polish People by the way! ;)

Faktycznie ta opcja okazała się pretty awesome. Zabrano nas do okolicznych jaskiń, w których, do tej pory, zachowały się inkaskie ołtarze okraszone ichnimi rysunkami, pokazano nam jakimi ziołami leczą się, nawet w dzisiejszych czasach, mieszkańcy And (mniej lub bardziej legalnymi w Europie ;)). Zatrzymywaliśmy się by podziwiać andyjskie krajobrazy oraz pozostałości po architekturze Inków.

A czym okazała się owa Sexy Woman? Ku rozczarowaniu wielu to wymowa inkaskiej nazwy Sacsayhuaman - kompleksu inkaskich kamiennych murów wzniesionych w pobliżu miasta Cuzco, na wysokości ponad 3600 m n.p.m. W 1983 roku obiekt został wpisany wraz z historycznym miastem Cuzco na listę światowego dziedzictwa UNESCO.  Niestety, nieznane jest przeznaczenie budowli, która mogła służyć jako miejsce kultu religijnego bądź twierdza. Powiedziano nam, że Sacsayhuaman stanowi głowę pumy, której kształt widoczny z lotu ptaka tworzy razem z historyczną częścią miasta Cuzco.


Tak wygląda panoramiczne ujęcie Sexy Woman.


Kilka ujęć z naszej wycieczki:

 Charakterystyczna zabudowa okolicznych wiosek osadzonych wokół Cuzco.

 Jedna z licznych ruin inkaskich powyżej miasta.

 Andyjskie panoramy.




 Bez dobrego przewodnika trudno zgadnąć czym są te wyżłobienia. To ołtarze, na których Inkowie składali ofiary bogom, szczególnie Wirakoczy.
 Ku zdziwieniu wielu to wyżłobienie okazało się być miejscem wystawiania zwłok Inków. Gdy dobrze się przyjrzysz zobaczysz rysunki, zarówno na blacie jak i ściance konstrukcji.


 Widok na Cuzco.

 Jak przystało na każde porządne peruwiańskie miasto - jest i Jezus, który chroni i błogosławi mieszkańców miasta z góry. W nocy jest tak oświetlony, że z patrząc na niego z centrum wygląda jakby... lewitował ;).

Z Linde. Następny powód by odwiedzić Nowy York! :)




W międzyczasie mojego pobytu w Cuzco, wybrałam się do osławionego Machu Picchu, czyli ruin świętego inkaskiego miasta, położonego ponad dwie godziny drogi ze stolicy Inków. Jak zwykle nie obyło się bez przygód, więc poświęcę temu miejscu kolejny, osobny post! :)