sobota, 2 kwietnia 2016

#11 Opowieści z Krainy Inków. Przystanek pierwszy: Lima


Nigdy nie przypuszczałam, że pierwszy raz w życiu wybiorę się w daleką podróż do Ameryki Południowej. Zawsze interesowały mnie kraje Azji Centralnej bądź Południo-Wschodniej. Jednak ta, jak na razie, jedyna podróż życia do Peru miała swój początek nie na początku marca tego roku, a w sierpniu 2015.

Środek tygodnia. Niby lato, a lało jak z cebra. Wróciłam z pracy i odpaliłam laptopa by sprawdzić to i owo. Zalogowałam się też na stronie Couchsurfing'u by zerknąć czy nie mam nowych wiadomości. Zobaczyłam jedno powiadomienie publiczne: Cześć, nazywam się Belen. Pochodzę z Limy, Peru. Od dwóch miesięcy podróżuję po Europie. Gość, który miał mnie przenocować kilka dni niestety mnie wyrolował. Jestem na dworcu kolejowym w Poznaniu i nie mam dokąd się udać. Decyzja była szybka i przewidywalna. Już po godzinie Belen była u mnie w domu. Od razu nawiązałyśmy świetny kontakt. Spędzając z nią czas miałam wrażenie, że znamy się od dawna. Dziewczyna studiuje na akademii sztuk pięknych w Limie, więc konwersacje z nią naprawdę były inspirujące. Do tego nosi się jak hipiska z lat 60 i jest wegetarianką, co kompletnie dodaje jej artystycznego uroku. Wolny Duch otwarty na świat :).

Cześć, jestem Belen i jestem wegetarianką. Co ja tu robię? :)


Z racji, że była u mnie tylko 4 dni umówiłyśmy się, że po za zwiedzeniem obowiązkowych miejsc miasta, pod względem turystycznym, zabiorę ją w miejsca, które są interesujące dla miejscowych. Miałam szczęście, że podczas naszego spotkania trwał Festival Transatlantyk, który dawał duże możliwości do popisu w sprawie poznania współczesnej polskiej kultury i sztuki. Co najśmieszniejsze - w gąszczu wielu wrażeń Belen spodobało się najbardziej silent disco, którego nigdy nie doświadczyła w Ameryce Południowej.

Przy pożegnaniu rzuciła na odchodne Koniecznie musisz przylecieć do Peru! Będziesz zachwycona! Kupuj bilet! Oczywiście na początku potraktowałam to jako zwykły grzecznościowy element pożegnania wszystkich couchsurfer'ów. Jednak po jej powrocie do domu zaczęłyśmy skype'ować, mail'ować i tak miły element pożegnania stał się faktem. W połowie października kupiłam bilety. To był niesamowity moment ekscytacji i radości! Pół roku później, dokładnie 6 marca, ruszyłam z Berlina przez Amsterdam prosto do Limy. Gdy wysiadłam z samolotu nie mogłam uwierzyć, że właśnie stąpam po drugim krańcu świata. Chciałam poprosić kogoś by mnie uszczypnął, ale nie musiałam. Trzydziestostopniowy upał w połączeniu z softshell'em, czarnym, długim swetrem i dżinsami dał mi do zrozumienia, że to dzieje się na prawdę. Tak więc po 12 - godzinnym locie czas zacząć przygodę. Witaj Limo! :)





Czy wiesz, że Lima jest piątym co do wielkości miastem obu Ameryk? To, stety albo i nie daje się we znaki na KAŻYM KROKU. Albo lepiej powiedziane: na każdym kilometrze spędzonym w colectivo (busy imitujące komunikację miejską) lub w taksówce. Sama podróż z portu lotniczego Lima-Jorge Chávez do centrum taksówką trwała prawie POŁTOREJ GODZINY. Wieczne i, niezależne od pory dnia i nocy, gigantyczne korki, przestrzeganie jednej zasady ruchu drogowego przez kierowców, którą najlepiej wyraził kiedyś Jurek Owsiak słowami róbta co chceta oraz powierzchnia stolicy o wielkości  2 672 km² sprawia, że wszędzie jest daleko i po mieście raczej nie chadza się piechotą.

W związku z tym możliwe są trzy rozwiązania:

1) Taksówka - najbezpieczniej nie zatrzymywać niezarejestrowanych samochodów, które trąbiąc na pieszego oferują podwózkę. Jak nauczyła mnie Belen - oficjalne taxi mają na tablicy rejestracyjnej żółty pasek, który pokrywa napis PERU, tuż nad właściwym numerem rejestracyjnym pojazdu. Co ważne przed wejściem do pojazdu należy ustalić cenę. Niestety, taksówki nie mają taksometrów, więc warto ten fakt wykorzystać i się potargować ;). Za przejazd ze starówki (Centro Historico/Stara Lima) do Miraflores- dzielnicy hoteli i miejsc imprezowych - płaci się od 12 do 18 soli (PEN), a w obrębie starego miasta nie więcej niż 10 PEN. Przelicznik dla Polaków jest łatwy - jeden sol (PEN) to  1,12 PLN (kurs z początku marca 2016). W porównaniu do cen taksówek w naszym kraju wydawać by się mogło, że jest to całkiem niezły interes, ale w konfrontacji z cenami taryf i riksz innych peruwiańskich miast za ten sam dystans (5-8 soli) oraz z częstotliwością ich zamawiania można na prawdę stracić kupę forsy. Niestety bez tego zwiedzanie Limy jest praktycznie niemożliwe. Jeśli podróżujecie bez osoby mieszkającej bądź pochodzącej z Peru i do tego nie znacie hiszpańskiego  - odpuście komunikację miejską i zainwestujcie w taxi. Poniżej wytłumaczę dlaczego.

2) Minibusy (colectivo) - pojazdy można zatrzymać właściwie w każdym miejscu w Limie i w porównaniu do taryfy są o wiele tańsze - ceny biletów wahają się od 1 do maksymalnie 2,5 soli za jeden przejazd. Każdy Europejczyk przeżywa szok gdy pyta o komunikację miejską w Peru. Tak właściwie to jej nie ma oprócz El Metropolitano. Colectivo to zbiór starych, zdezelowanych busików, które należą do grona prywatnych firm i kursują na trasach tylko i wyłącznie wiadomych dla miejscowej ludności. Najczęściej przebieg trasy napisany jest na bocznej części busa, która widoczna jest dopiero po podjechaniu colectivo do krawężnika chodnika, na którym stoisz. Jednak to, że dana trasa jest wypisana na busie nie oznacza, że faktycznie pojazd będzie nią jechał. Trzeba nasłuchiwać jaką trasę wykrzykuje bileter - druga osoba pracująca w busie poza kierowcą. Decyzję o przejażdżce trzeba podjąć niemal instynktownie - wsiadanie nie może zająć więcej niż 7-10 sekund, bo inaczej będziesz zmuszony do bawienia się w Indianę Jones'a, czyli do wskakiwania do ruszającego pojazdu okraszonego wrzaskiem biletera vamos, vamos! Nie ważne ile jest w środku pasażerów - zawsze znajdzie się miejsce dla nowego przybysza. Po zajęciu miejsca siedzącego bądź, w przypadku maksymalnego zatłoczenia, przyjęcia pozycji pierwiastka z ośmiu zaraz zjawia się bileter pytający dokąd zmierzasz. Im dłuższa trasa tym droższy bilet. Jeżeli nie wiesz gdzie masz wysiąść bo Twoje colectivo przypomina hinduski pociąg - nie martw się. Bileter za każdym razem, gdy bus dojeżdża do przystanku, wykrzykuje jego nazwę. Również w tym momencie musisz wykazać się sprytem by zdążyć wysiąść :). Jeśli nie - głowa do góry! Możesz poprosić kierowcę busa o zatrzymanie się w każdym możliwym momencie.

Dlaczego odradzam colectivo dla turystów? Turyści są bardzo łatwym kąskiem dla kieszonkowców. Druga sprawa - nie znając miasta, a właściwie tej metropolii możesz wylądować w jednej z dzielnic, gdzie nawet nie zapuszczają się sami porządni limeńczycy. A o wydostanie się właśnie z takiego miejsca bez problemów może być trudno... Kierowcy minibusów jeżdżą bardzo szybko, na porządku dziennym zdarzają się wypadki z ich udziałem.

3) Wypożyczenie samochodu - samodzielną jazdę po ulicach peruwiańskiej stolicy można polecić tylko zwolennikom sportów ekstremalnych o naprawdę stalowych nerwach ;). Agresywny i głośny styl prowadzenia pojazdów wszelkiej maście przez lokalsów oraz brak miejsc parkingowych sprawia, że szybko wybijesz sobie z głowy ten pomysł. Druga sprawa - może zdarzyć się tak, że wypożyczysz samochód, podjedziesz nim na chwilkę do sklepu i już po dwóch minutach od zaparkowania nie zobaczysz nawet jego... cienia.


Odwieczne pytanie turysty :). Miałam ogromne szczęście, że oprowadzała mnie Belen, bo zobaczyłam i doświadczyłam o wiele więcej, niż typowy wakacjowicz. Ze względu na wielkość stolicy pomysłów na spędzenie wolnego czasu jest masa! Mogłabym wiele opowiadać, ale z racji publikacji na blogu jestem zmuszona wybrać i opisać takie miejsca oraz wrażenia, które najbardziej zapadają w pamięć.

Przeciętny turysta zaczyna od Centro Historico i Plaza Mayor. Typowe dla Ameryki Połduniowej jest to, że każde większe miasto posiada duży, centralny plac, zazwyczaj zabytkowy. Niesamowicie pomaga to w orientacji w terenie.

Limeńska starówka została wytyczona przez samego Francisca Pizarra w 1535 roku. Podobno  żółtą zabudowę na północ od rynku zostawił dla siebie, od południa przeznaczył dla kościoła, a zachodnie parcele oddał lokalnym władzom. Trzeba przyznać, że podział ten częściowo przetrwał do czasów współczesnych, ponieważ od strony północnej wznosi się Pałac Prezydencki, od południowo wschodniej Catedral de Lima, a z zachodniej ratusz. Najstarszym obiektem Plaza Mayor jawi się fontanna z 1651 roku - prezent dla mieszkańców od wicekróla Peru.

 Pałac Prezydencki.

 Katedra.

Centro Historico. Spacerującym ulicami Limy rzucają się w oczy  drewniane balkony przytwierdzone do zabytkowych budynków. Od strony ulicy są w całości zabudowane, a od strony pomieszczeń ażurowe, co pozwala, szczególnie latem, na doprowadzenie powiewu wiatru do mieszkań. Tradycja budowania tego typu balkonów a Peru sięga XVI wieku. W samej limie jest ich podobno 1600 :).


Typowe limeńskie ulice przy Centro Historico. Bywa tłoczno, ciasno i głośno.


W stosunku do innych miast Peru Lima nie jest szczególnie miastem zabytkowym. Faktem jest, że oferta lokalnych muzeów przyprawia o zawrót głowy, jednak jest to głównie zbieranina eksponatów z całego kraju. Tak więc dla osoby, która wybiera się w inne zakątki tego kraju bezsensownym jest poświęcanie czasu na zgłębianie np. historii Inków, gdzie z pewnością może to zrobić np. w Cuzco.

Ciekawym pomysłem na spędzenie dnia jest wybranie się na zwiedzanie miasta autobusem turystycznym. Wiem, że z europejskiego punktu widzenia taka forma poznania limeńskiej aglomeracji może wydawać Ci się lekko emerycka i kosztowna (taka rozrywka w np. Barcelonie, Paryżu czy Londynie kosztuje ok. 80-150 złotych i trwa około półtorej godziny), jednak w wydaniu latynoskim to istna karawana wrażeń! Po wynegocjowaniu ceny ostatecznie za trzy godziny doznań zapłaciłam...10 złotych :) W programie zawarto przejazd przez Centro Historico, ważniejszymi dzielnicami Limy oraz wjazd na Cerro San Cristobal - wzgórze, z którego wspaniale widać panoramę miasta. A do tego wszystkiego przewodnik w języku angielskim :).



Podczas samego już wjazdu na San Cristobal przejeżdża się przez ubogą dzielnicę zwaną Fatimą. Gdy przedzierałam się przez, wtedy moim zdaniem slumsy, to na horyzoncie ujrzałam jeszcze inną, oddaloną ok. 10 km dzielnicę, w której domy zrobione są np. z 4 kawałków blachy bądź kartonów (rejon Limy ma charakter pustynny, więc schronienia z kartonów są popularne wśród ubogich). Często brakuje ich mieszkańcom bieżącej wody i podstawowych artykułów niezbędnych do życia. Mimo, że wielu lokalsów, którzy mijali nasz autobus, uśmiechało się i machało nam to dostaliśmy ostrzeżenie od przewodnika by przenigdy nie zapuszczać się tam samemu bądź w grupie, nawet Peruwiańczyków, ponieważ można wpaść w niezłe tarapaty. Niestety, w takich miejscach odsetek recydywistów jest największy. Mieszkają tam ludzie, najczęściej przyjezdni z innych miast za chlebem, którzy ostatecznie nie znaleźli pracy i utrzymują się z włamań i kradzieży - od portfeli po samochody.


 Fatima z daleka wygląda bardzo uroczo. Niestety, tylko z daleka.





 To ujęcie cmentarza komunalnego w Limie. Robi wrażenie, prawda?


 :)

 Czerwoną elipsą zaznaczyłam domy z blachy i kartonów, o których pisałam wcześniej. Przykry widok...



 Lokalny sklepik na 4 kołach.


Lima to miasto urzekających murali. To jeden z nich :).

Ciekawą opcją na spędzenie wolnego czasu jest wybranie się na lokalny targ i spróbowanie dań z peruwiańskiego menu, a przede wszystkim skosztowanie lokalnych owoców i soków (najlepiej tych na bazie roślinności z dżungli). Za obiad, włącznie z napojem i deserem zapłacisz nie więcej niż 20 złotych! :) Ja pokochałam ceviche oraz ryż z owocami morza, batatami i bananami na słono. W Peru ziemniaki i banany występują w tysiącach odmian, więc używa się ich, zarówno, do dań wytrawnych jak i deserów.


 Pora obiadowa. Większość Peruwiańczyków stołuje się po za domem.

 Typowy obraz limeńskiego targu.

 A na deser... coś na kształt polskich całusków. Pszenne ciasto z dodatkiem dyni. Po usmażeniu należy konsumować na gorąco z sosem z marakui.

A do popicia... Inca Kola. Nic innego jak polska żółta oranżada z lat 90. :)


Z racji pięknej i przeciętnie trzydziestostopniowej pogody nie można odpuścić sobie opcji wypadu na Ocean Spokojny. Uroczą, nadmorską dzielnicą jest La Punta. Bardzo spokojna okolica, otoczona niską zabudową w pastelowych kolorach, tuż w sąsiedztwie twierdzy wybudowanej kupę lat temu przez piratów. Planując wizytę trzeba przygotować się na dwie niedogodności:

1) plaże w tej okolicy są kamieniste;
2) z centrum dociera się tam w dwie godziny.

PS Mały lifehack: jeśli marzy Ci się piaszczysta plaża wybierz się do którejś z miejscowości za Limą, w kierunku Ici :)

 Twierdza piracka.

 La Punta.


 Typowa limeńska plaża.

Jedna z piaszczystych plaż tuż za Limą.




Lima to faktycznie metropolia, gdzie maniacy nocnego życia poczują się jak w swoim żywiole. Osławioną dzielnicą tego typu rozrywki jest Miraflores. Jeśli lubisz tańczyć to ilość klubów przerośnie Twoje oczekiwania! Przekrój muzyczny od latino, przez techno, pop po Prince'a :).

Jeśli jednak wolisz poplotkować przy piwie to również się nie zawiedziesz. Mi udało się spędzić wspaniały wieczór w jednym z barów właśnie w Miraflores, wypić całkiem sporo i nie zapłacić za to ani sola. Jak to możliwe? Po prostu zostałam po zamknięciu i pomogłam posprzątać bar i napisać menu na kolejny dzień. Niesamowita frajda! :)

 Peruwiańczycy hucznie obchodzą dzień Świętego Patryka. Iza i Belen dzielnie obsługują klientów :).

 Poznaj Hermę (po lewej). Pochodzi z Wenezueli, ze względu na sytuację polityczną wyemigrowała do Peru za pracą. Pracuje codziennie 16 godzin by utrzymać nie tylko siebie, ale mamę i brata w jej ojczyźnie.

Menu samo się nie napisze!


Jeśli jesteś ciekawy mojej wypawy w poszukiwaniu geoglifów z Nazca oraz wrażeń z pustyni  Atacama odwiedź mój blog niedługo! Masz jakieś pytania w związku ze stolicą Peru? Zostaw je w komentarzu :).


1 komentarz:

  1. Przeczytałam z zainteresowaniem i czekam na dalszy ciąg. Cudne wspomnienia, ciekawe komentarze i praktyczne wskazówki. Rewelacyjne zdjęcia. Gratuluję.

    OdpowiedzUsuń